top of page

36-dniowa podróż z dziećmi po Ameryce Południowej część 1


13.12.2018r.. zaczynamy nasza pierwszą daleką wyprawę z dziećmi. Za nasz cel obraliśmy Amerykę Południową. Planujemy odwiedzić Peru, Boliwię i Argentynę. Na odwiedzenie tych krajów mamy niecałe 5 tygodni. Podróżujemy z plecakami (ja noszę swoje rzeczy, dzieci tylko zabrały małe plecaki z podręcznym drobiazgami, a mój mąż, bohater, dźwiga ubrania swoje i dzieci). Spakowaliśmy się na tydzień. Po tygodniu podróży już wiem, że można było zabrać mniej rzeczy). Na bieżąco robię pranie. Każdy ma po jednej parze wygodnych butów i japonek. Wzięliśmy ubrania na ciepłe i zimne dni. Kurtki przeciwdeszczowe, kremy przeciwsłoneczne, żele antybakteryjne, probiotyki i elektrolity. 

Pierwszy lot mamy z Berlina. Zostawiamy auto na darmowym parkingu i pieszo udajemy się na lotnisko Berlin Tegel. Jesteśmy ubrani na cebulkę, w letnie kurtki i bluzy (jest około 5 stopni). Lecimy do Madrytu. Lot trwa około 3h. Wysiadamy na terminalu T1, a nasz pociąg, którym chcemy dojechać do centrum znajduję się na T4. Na terenie lotniska kursują darmowe autobusy, które dowożą ludzi na wszystkie terminale. Wybieramy pociąg linii C1, który dojeżdża do Principe Pio, po czym spacerkiem docieramy do naszego apartamentu (200zł za 4 osoby). Przejazd pociągiem z lotniska był najkorzystniejszą opcją, ponieważ niezależnie od ilości przystanków płacimy 2.6€. Następnego dnia rano wracamy na dworzec, aby ponowić trasę na lotnisko i polecieć do Limy. Mamy bezpośredni samolot, który leci 12h. Wszyscy bardzo dobrze znoszą podróż. W Limie czeka na nas taksówka, wcześniej zamówiona w hotelu (65 soli do Miraflores, dzielnicy backpackersów). Nocleg kosztuje nas 28 USD. Ruszamy na kolację obserwując pierwszych Peruwiańczyków. Jest późno, więc ciężko znaleźć dobry street food. Decydujemy się na wegetariańską pizzę (tak, tak, mało peruwiańskie jedzenie, ale cała reszta to sztywne, turystyczne restauracje, w których nie ma żywego ducha). Jedna rodzinna pizza i 2 wody kosztują nas 50 soli

Lima to bardzo zatłoczone miasto. Nie jest zbyt ładne, więc kolejnego dnia rano ruszamy do Pisco. Wybieramy linię Peru Bus, która zaskoczyła nas komfortem oraz serwowanymi darmowymi przekąskami i napojami Na dworcu kupujemy wycieczkę na Islas Ballestas i do Reserva de Paracas. Koszt wycieczki dla dorosłego to 50 soli dorośli plus 31 soli wstępy do wyżej wymienionych atrakcji, a dla dzieci 45 soli plus 7 soli wstępy. Z hostelu odbiera nas autobus, który po zebraniu całej grupy turystów zawozi nas do pierwszej atrakcji. Kupujemy bilety wstępu przy kasie i wsiadamy do naszej łódki, którą zwiedzimy Islas Ballestas.


Poruszamy się po obszarze chronionym, dlatego nie można organizować wycieczki na własną rękę. Nie możemy również opuszczać łódki. Wszystkie zwierzęta oglądamy z bardzo bliska, jednocześnie dając zwierzętom poczucie bezpieczeństwa. Nie wydają się być poruszone naszą obecnością. Wcale się nie dziwię mając na uwadze ilość osób, które docierają do tego miejsca każdego dnia. Najbardziej zachwyciły nas lwy morskie, które wygrzewały się na słońcu oraz maleńkie pingwiny. Niezliczona ilość ptaków lata nad naszymi głowami, a dokoła woda i piękna przyroda.

Po powrocie mamy krótką chwilę na kawę i jedziemy na drugą część wycieczki, czyli do Rezerwatu, w którym zwiedzamy muzeum. Największym zawodem dla naszej córki jest to, że nie możemy zobaczyć obiecanych flamingów. Odleciały do Boliwii. Nie zostaje nam nic innego jak poszukać ich w dalszej części naszej podróży. Przyroda w rezerwacie jest niesamowita. Wszędzie jest pustynny klimat, prawie żadnej roślinności, a na ziemi leży sól. Oglądamy katedrę, którą stworzył wiatr. Znajduję się ona na wodzie. Została nazwana katedrą ze względu na jej kształt. Niestety w miedzy czasie uległa zniszczeniu przez trzęsienie ziemi, ale nadal robi wrażenie. Mamy jeszcze godzinę na lunch w sugerowanej przez przewodniczkę restauracji, w której ceny wołają o pomstę do nieba. Przewodniczka skrupulatnie liczy ile osób, za jej namową, skusi się na menu ala turistico:) My wybraliśmy wizualnie najmniej atrakcyjna miejsce do zjedzenia, jednak smaczne i mniej kosztowne. Zmęczeni wracamy do hostelu po nasze plecaki i autobusem nocnym udajemy się do Arequipy, czyli białego miasta.

Po całonocnej podróży autobusem padnięci trafiamy na dworzec autobusowy, na którym kupujemy kolejne wycieczki w biurze podróży. Później okaże się, że nie był to trafny wybór. Ale o tym później. Z Arequipy warto wybrać się do kanionu Colca. Jest dwa razy większy od Wielkiego Kanionu w Kolorado w USA, a różnica poziomów waha się pomiędzy 3050 a 950 metrów.


Wycieczka zaczyna się o 2.45 rano. Wszyscy wstali bez narzekania;) Aby dotrzeć do kanionu musimy przebyć 2 godzinną podróż. My odsypiamy, dzieci pełne energii nie zmrużyły oka. Pierwszym przystankiem jest śniadanie, które zostało zorganizowane przez agencje. Jest całkiem smaczne. W Peru wszystkie śniadania wyglądają niemal identycznie: bułka, dżem i margaryna. Tutaj jest podobnie, jednak poza klasycznym zestawem mamy świeżo wyciskany sok, kisiel quinoa z cynamonem i herbatę z koki, która jest wskazana dla osób, u których występuje choroba wysokościowa.


Po śniadaniu udajemy się na główny plac, gdzie możemy obejrzeć taniec pięknie ubranych Peruwianek i kupić sweterki z lamy. Cieplutkie i milutkie. Zatrzymujemy się w kilku punktach widokowych, żeby zrobić zdjęcia niesamowitych widoków. Obowiązkowym punktem jest krzyż kondora, gdzie możemy obejrzeć latające nas naszymi głowami jedne z największych, latających ptaków świata. Jest ich tam od 38 do 40. Udało nam się zobaczyć aż 3. Kanion Colca można zwiedzić podczas jednodniowej lub dwudniowej wycieczki. Plan wycieczki jest podobny z tą różnicą, że przy dwudniowej wycieczce nie wstajemy o świcie i nocujemy na terenie kanionu. No i podejrzewam, że nie ma takiej presji czasu jaka była podczas naszej jednodniowej wycieczki. Zapłaciliśmy 55 soli za 3 osoby (jedno dziecko gratis) plus 70 soli za wstęp za dorosłego i po 5 soli za dziecko. W drodze powrotnej oglądamy swobodnie spacerujące lamy. Towarzyszy nam przy tym okropny wiatr, który na otwartej przestrzeni jest mocno męczący. Zostajemy jeszcze na jedną noc w Arequipie i kolejny dzień poświęcamy zwiedzaniu miasta.


W Plaza del Armas stoi wielka choinka, a obok niej szopka. We wszystkich szopkach, które widzieliśmy przed świętami Bożego Narodzenia brakowało Jezuska, który jak się domyślam pojawił się w Boże Narodzenie. Miasto, samo w sobie, jest bardzo urokliwe, pełne białych kamieniczek i kamiennych korytarzy. Jest to drugie największe miasto w Peru. W centrum można usłyszeć koncerty orkiestry na żywo, a przy tym przyjrzeć się jaką rozrywkę lubią Peruwiańczycy. Żeby nie tracić dnia, ponownie wybieramy autobus nocny i ruszamy do Cusco. Docieramy do hostelu, a następnie się na klasyczny targ, na którym można kupić warzywa, owoce, świeże mięso, ryby, a nawet zjeść obiad. Kupujemy kilka rzeczy i ruszamy w stronę centrum historycznego, czyli do serca Cusco.

Do Plaza del Armas prowadzą nas wąskie, kamienne korytarze, z których wyskakują Panie w kolorowych strojach, zachęcające do zrobienia zdjęcia z lamą, alpaką, czy do zakupu tradycyjnych wyrobów. Cusco oznacza pępek świata i jak patrzę na katedrę, na piękne budynki dookoła nas, na wzgórza, na których wznoszą się budynki mieszkalne, tworząc wspaniałą całość to sądzę, że określanie pępek świata jest bardzo trafione. To chyba najpiękniejsze miasto jakie kiedykolwiek widziałam. Siadamy na schodach od katedry i delektujemy się widokami. Następnego dnia rano czeka nas wycieczka do jednego z siedmiu cudów świata, czyli Machu Picchu. 

327 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page