Jeśli chcemy odwiedzić jeden z siedmiu cudów świata- Machu Pichcu możemy wybrać różne opcje dojazdu. Będąc w Cusco można pojechać pociągiem do Aquas Calientes za 120$ i wjechać na szczyt za 12$ (w jedną stronę). Można też z Cusco dojechać busem za 50 soli w jedną stronę do Hydroelectric, a później wybrać 12 kilometrowy trekking wzdłuż torów do Aguas Calientes i wejść o własnych siłach na górę, na samo Machu Picchu. Jest to najtańsza opcja, szczególnie przy czteroosobowej rodzinie, bardzo korzystna. Gwarantowane zakwasy i satysfakcja. Zgadnijcie co wybraliśmy?:)
Od rana pojawiają się wspomniane w poprzednim wpisie problemy z agencją, u której kupiliśmy bilety na Machu Picchu i transport do Hydroelectric. O 7.30 mieli nas odebrać z naszego hostelu. Dostajemy wiadomość, że jesteśmy za daleko od centrum i musimy przyjść do Plaza del Armas. Nazwę hotelu i jego lokalizację podaliśmy 2 dni wcześniej i nikt nie miał zastrzeżeń co do jego położenia. Wg Google Maps bus będzie do nas jechał 8 minut, a my pieszo dojdziemy w 20 minut. Jak go znajdziemy? Sytuacja wydaje się absurdalna. Po kilku minutach przyjeżdża po nas taksówka wysłana przez agencję. Tego dnia mieliśmy również otrzymać nasze bilety na Machu Picchu. Znów problem. Naszych biletów nikt nie ma. Wszyscy zgodnie twierdzą, że rezerwacja biletów wystarczy i po okazaniu paszportów będzie można wejść na górę. Jestem człowiekiem małej wiary i cała sytuacja po prostu brzmi dziwnie. Nie ufam tym zapewnieniom. Trasa busem trwa około 5 godzin plus postoje na toaletę i jedzenie. Trasa jest malownicza, ale czasem przerażająca ze względu na wąskie i słabej jakości drogi i przepaści. Mimo wszystko nasz kierowca jest bardzo doświadczony i jego jazda wzbudza poczucie bezpieczeństwa. Docieramy na miejsce.
Leje dreszcz, ale przecież nie będziemy czekać aż przestanie. Zakładamy kaptury i idziemy. Początek trasy jest trochę trudniejszy, bo idziemy pod górę, ale później mamy płaską trasę wzdłuż torów. Trzeba uważać na pociągi. Podczas ich jazdy ostrzegają głośnym trąbieniem, żeby każdy miał czas znaleźć bezpieczne miejsce na przeczekanie przejazdu. Czy rekomenduję trekking dzieciom? Nasze poradziły sobie, chociaż żadnych innych dzieci nie widzieliśmy. Peruwiańczycy odradzali wyprawę z dziećmi. Na widok 9-latków wyrażali uznanie, jednocześnie zdziwienie. Podobnie było jak wchodziliśmy na górę Machu Picchu, gdzie trasa była zdecydowanie trudniejsza.
Docieramy do Aquas Calientes, które jak dla mnie było najmniej atrakcyjnym miejscem w całym Peru. Wioska tak turystyczna, że chyba bardziej się nie da. Nie moje klimaty. W sumie niczego innego się nie spodziewałam. Udajemy się do kasy biletowej, żeby potwierdzić wersję agencji o naszych biletach. Sprawdził się najgorszy scenariusz. Nasze bilety są niezapłacone. Kontaktujemy się z agencją, która idzie w zaparte, że wszystko jest ok. Pracownik kasy wykonuje telefon w naszym imieniu, żeby przetłumaczyć agencji, że nie jest ok, a bilety są nieopłacone. Przez kolejną godzinę pracownik agencji zwodzi nas, aż w końcu mówi żebyśmy sami zapłacili za bilety, a do naszego hostelu przyjedzie ktoś kto odda nam nasze pieniądze. Nikt nie przychodzi. Zmęczeni kładziemy się spać, bo o 4.30 pobudka. Wcześniej nie ma sensu, ponieważ most otwierają o 5:00, a Machu Picchu o 6:00. Pełni nowych sił wyruszamy na podbój góry. Jest trudniej niż się spodziewaliśmy, stopnie są wysokie, śliskie i idziemy cały czas pod górę. Jednak nie żałujemy, bo patrząc na długą kolejkę do autobusu nie mamy ochoty w niej stać. W porównaniu do frekwencji przy autobusie, mało osób zdecydowało się na samodzielne wejście. Tym większa satysfakcja:) Co chwilę robimy postoje, bo ciężko się oddycha, ale tempo i tak mamy niezłe. Idziemy trochę ponad godzinę. Jeszcze kolejka do sprawdzenia biletów, kolejne, tym razem krótsze wejście pod górę i jest.
Naszym oczom okazało się Machu Picchu. Dokoła góry, mgła i piękne miasto Inków. Szybko robimy zdjęcia w punkcie widokowym, żeby uniknąć tłumów. Odchodzimy kilka kroków dalej i już nie ma nic. Całe Machu Picchu schowało się za mgła, psując szyki selfowiczom. Tyle trudu na marne? To kwestia chwili. Mgła przemieszcza się szybko zmieniając krajobraz. Spacerujemy przez 1.5h po całym terenie, czytając historię powstania jednego z siedmiu cudów świata. Zejście w dół jest zdecydowanie łatwiejsze dlatego bez przerw, płynnie schodzimy do Aquas Calientes. Po wczorajszej kolacji wiemy, że restauracje turystyczne to bardzo zły wybór, dlatego szukamy lokalnych miejsc. Nie jest to łatwe, ale dzięki pomocy lokalesa, udaje się. Jemy zupę z ceviche, pstrąga i ryż po kubańsku. Zregenerowani ruszamy w drogę powrotną do Hydroelectric. Tego dnia zrobiliśmy 25km na nogach. Niezły wynik. Mimo, ze jesteśmy na czas, naszego busa nie ma. Przez kolejne 3 godziny dziesiątki busów pojawiają się i znikają, zabierając kolejnych turystów. Tylko nie nas. Już chyba tylko my zostajemy na placu, kiedy dowiadujemy się, ze nasz bus nie przyjedzie. Musimy wziąć sobie taksówkę, bo busów na chwilę obecną nie ma i dojechać do miejscowości, z której rzekomo odjeżdżają busy do Cusco. Mimo, że mieliśmy opłacony transport za całą nową trasę musimy od teraz płacić ponownie. Jedziemy przez godzinę taksówką. Na miejscu dowiadujemy się, ze żadne busy nie jadą do Cusco. Nasz kierowca magicznie znika. Mam podejrzenia, ze wiedział o całej sytuacji. Spotykamy 3 inne osoby w takiej samej sytuacji jak nasza. Widząc nasze nieszczęście piranie taksówkarze oferują za grabieżną stawkę dowóz do zerwanego mostu, który był powodem nie pojawienia się naszego busa. Kierowca twierdzi, że będziemy jechać 1.5h, co jutro okaże się wielkim kłamstwem. Po 10 minutach trasy dalsza jazda jest niemożliwa, ponieważ policja zamknęła drogę. Kierowca rząda kwoty za całą trasę, co przynajmniej dla nas jest absurdalne. Łaskawie odpuszcza po 5 soli na osobę. Tutaj tracę wiarę w uczciwość Peruwiańczyków. Żerują na nieszczęściu tak jak wszędzie na świecie. Droga zamknięta, więc mamy dwie opcję. Albo jedziemy alternatywna drogą, która jest niebezpieczna, ze względu na to ze jest ciemno i wąsko, albo zostajemy na noc w hostelu pod którym akurat stoimy. Co zrobimy?
Comentarios